top of page
  • Marta Się Zmienia

POCZĄTEK


W ostatnim czasie rzadko czułam się dobrze i w moim odczuciu idealnie zgrałam się z aurą pogodową, która mnie otaczała. Słońce raczej nie gościło za oknem, a tym bardziej w sercu. Złożyło się na to parę rzeczy, które myślę. że większość odchudzających zna bardzo dobrze... Mają jednak całkiem pozytywny rezultat.

Dopadła mnie jakiś czas temu przygnębiająca świadomość ogromnej porażki, której efekty widzę w swojej wadze i obwodach. I to nie z powodu tego, że waga się popsuła ;) I powiem Wam szczerze, że nawet próbowałam zagłuszyć wyrzuty sumienia, które coraz częściej dawały o sobie znać. Wymyśliłam, że jak kupię sobie nowe ciuchy to poczuję się lepiej. Nic bardziej mylnego. Osiągnęłam raczej odwrotny efekt od zamierzonego. Ciuchy były wprawdzie ładne i modne. Oczami wyobraźni widziałam jak super w nich wyglądam. Wyczekiwałam paczki jak zbawienia. W końcu przyszła. I jakież było moje zdziwienie... Tak, ja wciąż potrafię być zaskoczona tym, że coś na mnie nie pasuje. Otóż 3/4 ubrań nie pasowała zupełnie, a w pozostałych na pewno nie wyglądałam zjawiskowo. Była to raczej wersja "ok, skoro pasuje to w sumie może być". To był chyba jeden z pierwszych momentów, który mną wstrząsnął. Stałam, patrzyłam w swoje odbicie i ryczałam. Wtedy pojawiła się po raz kolejny myśl... chyba muszę coś zmienić.

Drugie zdarzenie to całokształt mojego samopoczucia w ostatnim czasie. Mam wrażenie, że ciągle chodzę nie wyspana i zmęczona. Nic mi się nie chce, wszystko mnie nudzi i generalnie większość rzeczy nie daje mi radości jak kiedyś. Przypomniałam sobie jaka byłam jeszcze rok temu, kiedy dbałam o aktywność i o to co jem. Uśmiechnięta, zadowolona, pełna energii. Co chwilę wymyślałam jakieś zdrowe jedzonko, albo szukałam kolejnego treningu na który mogłabym biec. Aktywnie spędzałam kilka dni w tygodniu i byłam tym bardzo usatysfakcjonowana. I zwyczajnie zaczęło mi tego brakować. Szczególnie uśmiechu i energii. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w takich momentach wraca do mnie jak bumerang myśl "sama jesteś sobie winna". Prawda. Trudno się z tym czasami zmierzyć. Sama sobie zgotowałam taki los, ale jednocześnie sama przecież mogę go zmienić. Ktoś mnie przywiązał w domu i nie pozwala iść na basen, albo każe na obiad przygotować frytki i nuggetsy z surówką z wielką ilością majonezu? Nie! Więc na co jeszcze Marta czekasz?

Trzecia sytuacja, która dała mi do myślenia to moja praca zawodowa. Pracuję z małymi dziećmi, które uwielbiają tańczyć, skakać, biegać itp. To ta część mojego zawodu, która dawała mi mnóstwo radości. Wspólnie tańczyliśmy, biegaliśmy, skakaliśmy..., ale ostatnio coraz krócej, bo zwyczajnie szybko się męczyłam i nie dawałam rady. To istny power mega hiper aerobik, więc nic dziwnego. Pomyślałam sobie, że skoro mój brzuch i waga zaczyna mnie ograniczać w pracy to znaczy, że doszłam do momentu w którym muszę zadziałać, aby nie dopuścić do sytuacji, że zacznie mi uniemożliwiać codzienną aktywność z dziećmi.

I ostatnia z takich ważniejszych sytuacji przytrafiła mi się na spotkaniu ze znajomymi. Ktoś poruszył problem nadwagi osoby ze swojej rodziny. Dyskusja zaczęła się od tego, że osoba otyła nie ma właściwej opieki, że żaden specjalista nie motywuje, nie kontroluje. Nawet wizyta u dietetyka nie przyniosła u tej osoby spodziewanego efektu, bo w pewnym momencie dietetyk zwyczajnie powiedział "nic już więcej dla Ciebie nie mogę zrobić"... Osoba dostała jadłospis, po jakimś czasie schudła, a potem wróciła do swojej wagi, bo przestała dietę stosować.

I czyja wina w tej sytuacji? Bardzo chętnie dołączyłam do dyskusji. Czyja to wina, że ważę o wiele więcej niż chociażby rok temu? Czyja to wina, że wybieram nie zdrowe produkty? Czyja to wina, że moja aktywność polega jedynie na wejściu po schodach na II piętro (nie mam windy, więc i nie mam wyjścia)? Czyja to wina, że ubrania z zeszłego sezonu leżą spakowane na dnie szafy, bo w żadne się nie mieszczę? MOJA! Żaden specjalista nie zrobi tego za mnie. Nie ruszy dupska z kanapy. Nie kupi warzyw zamiast chipsów, ani nie schowa przede mną ciastek i czekolady. Może mi jedynie wskazać właściwą drogę, ale ja będę musiała sama nią iść... Może mi dać wiedzę, odpowiednie narzędzie w postaci jadłospisu żebym nauczyła się właściwie komponować posiłki, ale przecież nie stanie za mnie w kuchni i zamiast stosu kanapek z szynką, serem i majonezem nie przyrządzi mi smakowitej sałatki z kurczakiem.

Oczywiście wsparcie jest ważne - ja dostaję takie od przyjaciół, znajomych, rodziny, a nawet od obcych mi osób, które śledzą moje potyczki na blogu. W tym na pewno jestem szczęściarą, ale cała resztę wrzucam na swoje bary i tyram jak wół. Bo to harówka ciężka. I żeby mnie nikt źle nie zrozumiał. Nie jestem przeciwna specjalistom i ich udziale w procesie odchudzania. Szczególnie przy dużej nadwadze, gdzie oprócz nadwagi mamy inne dolegliwości chociażby z ciśnieniem. Wizyty u lekarza są koniecznością, ale nie jedyną formą. Większość roboty należy do mnie i jeśli nie wytworzę w sobie zdrowych nawyków to efektów również nie.

Rozmowa ta tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że czas na działanie. Skoro taka jestem mądra w swoich tezach to teraz czas na przejście do części praktycznej. Skoro korzystam z usług internisty czy endokrynologa to może czas udać się do Poradni Metabolicznej. Na wizycie u swojego lekarza pierwszego kontaktu - za każdym razem mi mówi "Pani Marto powinna Pani o siebie zadbać" - zapytałam czy z moim problemem tycia mogę prosić o skierowanie do Poradni Metabolicznej. Mogę! I dostałam! Poszłam do Instytutu Żywności i Żywienia i zapisałam się na wizytę. Ku mojemu zdziwieniu nie musiałam czekać kilku lat tylko kilka miesięcy. Jestem już po pierwszym spotkaniu. Chociaż bardziej mogę to nazwać wykładem, gdzie bardzo sympatyczna pani opowiadała o tym jakie produkty wybierać, z czego lepiej zrezygnować, o czym pamiętać, a czego unikać. Dostaliśmy szablon jadłospisu - jak go komponować - i 3 miesiące na wdrożenie. Następna wizyta za ten czas, gdzie pani zajmie się nami indywidualnie. I powiem Wam, że obaliłam swój mit myśląc, że w takich miejscach dostanę co najwyżej zakaz jedzenia większości produktów i limit dzienny kalorii jakieś 1000 kcal. Nic bardziej mylnego. Pani dosadnie wytłumaczyła czym to się może skończyć i jakie efekty uzyskamy - na pewno nie takie jak chcemy. A nawet powiedziała coś w stylu "jak pójdziecie do knajpy na rodzinne spotkanie i będziecie świętować coś ważnego nie odmawiajcie sobie ciasta. Nauczcie się je wybierać. Ważny jest umiar i umiejętność komponowania i wybierania posiłków. Bo czy możliwe jest że nigdy w życiu nie pójdziecie już do kawiarni albo na lody? Nie. Bo też nie o to chodzi"... Jestem pozytywnie zaskoczona.

I na koniec chciałam Wam powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Jak sami wiecie dawno mnie tu nie było. Chcąc napisać tego posta przejrzałam kilka poprzednich. I moim oczom ukazały się głównie tytuły w takim stylu: "kolejny raz wkraczam na ring", "czy porażka to powód do wstydu" lub coś o spektakularnej porażce. I pomyślałam sobie... "Matko jedyna, same porażki tu. Znowu mam napisać o kolejnym powrocie? Który to już raz?" Ale przecież nie ważne ile razy się przewracam. Najważniejsze, że w dalszym ciągu znajduję siłę, by się podnieść i to naprawić. Istotne jest to, że dzięki temu mam szansę na zmianę. I sięgnę po nią, po raz nie wiem już który i to bez wstydu. Myślę też, że mogę powiedzieć, że z dumą :) Nie będę sobie teraz zawracać głowy poprzednimi porażkami. Mam inny plan. To mój początek. Reszta się nie liczy :)

Kciuki i wsparcie przyda się w każdej ilości.

Wiem, że mogę na Was liczyć :)

45 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page