top of page
  • ZdjÄ™cie autoramartasiezmienia

CZY ZAWSZE MUSZĘ DAWAĆ Z SIEBIE 100%?


Ostatnio dość często odpuszczam zarówno liczenie jak i regularne treningi. Codziennie obiecuję sobie, że jutro liczę moje makro i kalorie od rana, planuję posiłki i robię trening w domu. Nie muszę mówić, że wcale tak się nie dzieje,a zasada "od jutra" sprawdza się w 0%. Tak trudno wrócić na dobre tory...

Polegam na wszystkim co odchodzi od mojej domowej rutyny: wyjazd na długi weekend, wyjazd do rodziców (moja mama cudownie gotuje), działka (bo przecież piękna pogoda i sezon na grilla, a jak grill to i piwko) czy wyjazdy na weekend do różnych znajomych. Zatrważające jest dla mnie to, że wszędzie tam zdrowe jedzenie nie istnieje ;) Nikt nie gotuje zdrowo tzn... pierś z kurczaka owszem jest, ale w panierce albo w sosie, surówka tak, ale z wielką ilością majonezu, do picia cola i soki, prawie w ogóle warzyw i owoców, a na dokładkę ciasta, lody i chipsy ;) Gdy stykam się z taką ilością pokus odpadam prawie w przedbiegach, a z aktywności rezygnuję bo dziwnie na mnie patrzą (tak mi się wydaje), albo komentują "to Ty dalej się odchudzasz?", "chce Ci się tak", "i są jakieś efekty?" itp i zwyczajnie - chociaż nie wiem dlaczego - wstydzę się. I w tym momencie zaczęłam się zastanawiać czego mogę się wstydzić... Odpowiedź wydała mi się śmieszna i sama od razu ją skrytykowałam w myślach, ale napiszę Wam szczerze co pomyślałam. Otóż gdzieś głęboko we mnie jest myśl, że aktywność (bieganie, ćwiczenie, jazda na rowerze) to domena ludzi szczupłych i wysportowanych, a nie otyłych jak ja... I sama siebie pytam "to jak mam się stać tą bez nadwagi"? ;)

Jakiś czas temu napisałam tekst "wszystko zaczyna się w głowie" i w dalszym ciągu zgadzam się z nim w 100%. Nasz sukces zależy od naszego myślenia. To myślenie stawia nam granice i to ono nam "przeszkadza" w osiąganiu naszych celów. Bo przecież jak łatwo jest stworzyć w głowie wymówkę, jak łatwo poddać się negatywnej ocenie, jak szybko można siebie "znielubić", a nawet przestać szanować. Ileż to razy sama od siebie słyszałam "no pięknie, znowu poległaś", "słabeusz", "na zawsze zostaniesz gruba", "tłuścioch" itp. Nigdy do nikogo bym tak nie powiedziała, żeby nie sprawić przykrości lub nie okazać braku szacunku. Siebie za to mogę dźgać co chwilę...

Muszę tu jednak koniecznie zaznaczyć, że to moje myśli. Nie stykam się z takimi określeniami od innych ludzi, a wręcz odwrotnie. Moi najbliżsi mnie bardzo wspierają, a często też nie znajomi ludzie mają dla mnie ciepłe słowo, motywację i wsparcie. I za to wielkie DZIĘKUJĘ! Mam to szczęście, że nie jestem w tym sama. Ale niestety mam to nieszczęście, że sama dla siebie wielokrotnie potrafię NIE BYĆ wsparciem...

Boję się stanąć na wadze i sprawdzić ile jest na plusie...

Wiem, że zmiany, które wprowadzam nie mogą być na miesiąc/dwa tylko na zawsze. Chyba doszło do głosu rozczarowanie, bo założyłam i oczekiwałam, że po jakimś czasie wyrobię w sobie pewne nowe nawyki, a aktywność i zdrowe jedzenie będzie obecne bez problemu. Wyobrażałam sobie siebie jako aktywną osobę, z uśmiechem pędzącą na trening/rower/bieganie/basen bez mrugnięcia okiem, bez chwili zwątpienia czy "nie chce mi się" z tyłu głowy... ale kurcze tak nie jest. To dla mnie w dalszym ciągu walka ze starymi nawykami. I choć po KAŻDYM treningu czuję się super, mam powera i satysfakcję, a czasem też czuję dumę jeśli pokonam strach czy własne słabości (np biegowe treningi funkcjonalne) to często muszę się "zmuszać" do ćwiczeń... Nie do końca rozumiem te zależności, bo basen sprawia mi frajdę, jazda na rowerze to na prawdę czysta przyjemność, a spacery z psami to relaks... Dlaczego więc tak często prowadzę ze sobą wewnętrzną walkę, którą jestem już zmęczona. Odpuszczam w zamyśle na dzień lub dwa, żeby odpocząć a wychodzi z tego 3 tygodnie i 4 kg na plusie.

Myślę, że problemem jest to, że nie potrafię sobie odpuścić trochę i poluzować plany. Albo robię coś w 100% jak zaplanowałam, albo nie robię wcale. Kiedyś moja koleżanka nazwała to określeniem "patologiczny perfekcjonizm" i powiem Wam, że pięknie to ujęła. Nie ma więc miejsca na krótką przerwę, bo skoro nie liczę i nie ćwiczę to znaczy, że nie angażuję się w 100% czyli można odpuścić. Nie ma możliwości pomyłek, spadków chęci i motywacji, kryzysów, chwil zwątpienie, bo przecież Marta zawsze daje z siebie wszystko. Próbuję codziennie udowadniać sama sobie, że jestem bardzo silna. A to oznacza, że nie okazuje słabości, a je pokonuję, nie bywam zmęczona tylko z radością biegnę na trening, nie wątpię w swój sukces, bo przecież pozytywne myślenie... A i jem zdrowo, nie piję piwa, cheat meal góra raz w tygodniu, regularnie trenuję i cieszy mnie to. Ponadto nie jem słodyczy, fast foodów, białego pieczywa i wypijam minimum 2 litry wody... (podstawowe minimum) Taka jest teoria, która czasami lekko odbiega od rzeczywistości. A od tego "lekko" to już krótka droga do "całkowicie".

Taka chwila odpoczynku chyba jest potrzebna. Krótki reset, relaks, nie myślenie o ćwiczeniach, makro czy kaloriach... Tylko czy ja się tego nauczę?

Bycie silną się przydaje - bo dużo dokonałam zmian, ale trochę luzu też się przyda.

Życzę sobie i Wam jak najwięcej tego wewnętrznego luzu, który połączy się w idealnej symbiozie z siłą i ambicją <3

32 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page