top of page
  • Marta Się Zmienia

TAK BARDZO PRAGNĘ WYZDROWIEĆ - fragment mojej codzienności z niedoczynnością


Wtorek rano. Budzę się, choć wcale nie jestem wyspana. Wstaję, chociaż wolałabym dalej spać. Zmuszam się, by wstać z łóżka chociaż prawda jest taka, że mogłabym w nim spędzić cały dzień. Sięgam po przygotowane wieczorem tabletki i popijam odrobiną wody. Człapię do łazienki, myję twarz i zęby, związuje włosy i jestem gotowa, by przeżyć kolejny dzień z cyklu „jestem zmęczona”.

To jest ten moment, gdy wyczerpana mogłabym wrócić z powrotem pod kołdrę. Marzę o tym by położyć się i zamknąć oczy. Tak zaczyna się dzień z moją niedoczynnością.

Psy. Moje dwa kochane kundelki dopraszają się o spacer. Biorę więc smycze i wychodzę. Powoli, łapiąc oddech, bo gdzieś mi umyka. Tak ciężko mi jest oddychać. Codziennie walczę o jeden pełny, głęboki oddech – czasem się udaje. Duszność oprócz zmęczenia to kolejny towarzysz mojej codzienności. I tak sobie idziemy. Powietrze jest rześkie o poranku. Psy pełne energii ganiają się po łące, a ja tęsknym okiem sobie patrzę. Pamiętam przecież jak przyjemnie jest z nimi poszaleć na tej trawie. To już wspomnienia. Lenka przybiega z patykiem i zachęca mnie do zabawy. Z trudem się schylam, biorę od niej patyk i rzucam. Po 20 minutach wracamy do domu. Wchodzę na drugie piętro, a raczej prawie wciągam się po poręczy. Jestem bardzo zmęczona.

Wypijam szklankę wody. Oddech się uspokaja. Mierzę ciśnienie. Dzisiaj całkiem nieźle, bo 143/87. Poranki zazwyczaj są spokojne. Dzisiaj muszę zrobić badania. Nie mam siły jechać rowerem, więc idę na przystanek. Słońce zaczyna grzać coraz bardziej, robi się parno. W przychodni na szczęście nie muszę długo czekać. Kurier przyjeżdża szybko, bo po 20 minutach. Dzisiaj mam badania, które muszą być zrobione w obecności kuriera, który od razu ma je zawieźć do badania. Wapń zjonizowany – nawet nie wiem co to. Oprócz tego tradycyjnie TSH i resztę hormonów. Mam nadzieję, że wyjdą lepiej niż ostatnio. (norma Tsh to mniej więcej 1-4, a ja mam 100).

Nie lubię pobierania krwi. Podobno nie widać mi żył, więc pani chyba działa na zasadzie „a może trafię”. Nie zawsze trafia. Czasem grzebie mi igłą, innym razem wkłuwa się drugi raz, a jeszcze innym drze się na mnie że piję za mało wody, i teraz mam tego efekt. Ja naprawdę piję wodę. Minimum 1,5 litra dziennie, a przed badaniem jeszcze więcej. Ale nie mam siły tłumaczyć tego pani po raz 285. Jest mi słabo, bo jeszcze nic nie jadłam… Chcę się położyć…

Po badaniach wchodzę do sklepu po szybkie zakupy. Kupuję jakąś bułkę, bo muszę coś zjeść i parę rzeczy do domu. Dochodzi 11. Wracam do domu. Duszno mi. W autobusie tłok. Nie mam gdzie usiąść, a ledwo stoję.

W domu jest dość przyjemnie i chłodno. Kładę się na chwilę i czuję, że przysypiam. Muszę wstać, bo wiem, że jeśli się nie podniosę to zasnę. Muszę zrobić pranie. Pralka odmawia posłuszeństwa, więc trochę z nią walczę. W końcu zgadza się na współpracę. Nastawiam szybki program. Idę do kuchni i zerkam na listę „do zrobienia”. Robię sobie takie, by o niczym nie zapomnieć. Rozkojarzenie i brak koncentracji to moi kolejni znajomi. Można by rzec, że już przyjaciele – są ze mną na dobre i złe. Więc ułatwiam sobie życie listami. Nie wszystko jednak można zapisać…

Czekam na maila. Jest! Od jutra rozpoczynam współpracę z dietetyczką. Dostaję jadłospis. Może ona mi pomoże bo zamiast chudnąć tyję. Halo! Tu niedoczynność „i będziesz tyć”. Nie chcę się poddać! Wiem, że gdzieś jeszcze mam resztki siły i wiary, że dam radę, że się uda. Analizuję jadłospis, ostatnie konsultacje z moją dietetyczką i robię listę zakupów. Wszystko brzmi mega smacznie i ani trochę nie „pachnie” dietą. Czuję, że wstępuje we mnie nowy powiew energii. Już dawno go nie czułam.

Jest wieczór. Godzina 18:00. Gdzie mi umknął cały dzień? Nie wiem. Godzina prawdy – sprawdzam wyniki… Jest poprawa. To wspaniała wiadomość :)

To fragment z mojej codzienności. Czasem jest troszkę lepiej, a innego dnia trudniej. Zmagam się z tą chorobą, chociaż ją akceptuję. Wiem, że po prostu taka jest i dopóki nie unormuje swoich wyników, tak właśnie będę się czuła.

Najtrudniej mi jednak odpowiadać na pytania „Jak się czujesz”. Mam ochotę wtedy wykrzyczeć, że „do dupy”. Czy ktoś, kto nie chorował na niedoczynność tarczycy zrozumie co to znaczy wg mnie „jestem zmęczona”? Co to znaczy mieć dosyć, zanim tak naprawdę zaczęło się coś robić? Przecież nawet zasłanie łóżka to niekiedy wysiłek ponad miarę. Co mam powiedzieć? Że mi duszno i trudno mi się skoncentrować? Czy ktoś potraktuje mnie poważnie? Że to przez te cholerne hormony tak trudno mi schudnąć i zamiast tego puchnę jak balon, bo woda mi się zatrzymuje w organizmie. Ze metabolizm mi zwalnia, koncentracja i pamięć słabnie a nadwrażliwość rośnie. Jak żyć? Można by spytać. Próbuję normalnie. Z uśmiechem. Z resztkami wprawdzie, ale z wiarą i nadzieją. A przede wszystkim z optymizmem – bo inaczej się nie da.

Ja tak naprawdę nawet nie wiem jak nazwać moją chorobę, bo ja tarczycy już nie mam. Chorowałam na nadczynność, potem miałam operację wycięcia całej tarczycy (listopad 2016) a teraz wpadłam w bardzo wysoką niedoczynność… I nie mogę z niej wyjść. Lekarz twierdzi, że „jestem oporną pacjentką”. Możliwe, nie znam się. Może się opieram. Chociaż przecież tak bardzo pragnę wyzdrowieć.

Zdrówka moi kochani Wam życzę <3

ze szczerego serca <3

20 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page